poniedziałek, 30 czerwca 2014

Moja pielęgnacja twarzy (aktualizacja)

Witajcie kochane :)
Mam dzisiaj dla Was filmik z moją pielęgnacją twarzy, mam nadzieję, że się Wam spodoba.



Poprzedni wpis o wieczornej pielęgnacji: klik.


Buziaki! :*

sobota, 28 czerwca 2014

Trochę prywaty, czyli czas ponarzekać.

Witajcie kochane :)
Wpadam do Was z chwilą czasu, ponieważ wszystko mnie ostatnio przytłacza i chyba muszę po prostu pisemnie się wyżyć, bo inaczej nie pomaga.

Sesja, sesja, ciągle sesja, już mam jej dość, mam ją głęboko gdzieś i nie chce mi się. Podobno prawdziwi Polacy walczą we wrześniu, a co, załapię się na kampanię wrześniową. Obiecałam sobie, że w przyszłym roku się zdecydowanie bardziej postaram. Pierwszy rok na studiach był dla mnie dość ciężki. Nie jestem przyzwyczajona do takiego rozregulowanego trybu chodzenia. Wiecie jak to jest od podstawówki, plan zajęć ułożony i nie ma zmiłuj, trzeba zawsze być, a tutaj wykłady nieobowiązkowe, żeby wstać na ćwiczenia trzeba się zmusić, do tego ostatnio bardzo nieprzyjemna sytuacja w grupie, aż naprawdę odechciewa się chodzić. Nigdy nie myślałam, że będę aż tak niechętna do czegokolwiek, zwłaszcza, że zawsze mi się wydawało, że jestem bardzo pozytywnie nastawiona do życia i myślę, że widać to w filmikach mimo mojej nieśmiałości, ale jestem typem neurotyka, jak wiele rzeczy mi nie wychodzi szybko się załamuję i nie umiem nic na to poradzić. Wtedy potrzebuję wsparcia innych, za co dziękuję wszystkim, którzy mnie znoszą :* Bo wbrew pozorom potrafię dać się we znaki i dać popalić.



Ale mam swoją kochaną psinkę, która mimo, że woli mnie gryźć w palce niż się przytulić to i tak wie kiedy jej potrzebuję, kładzie się ze mną i po prostu śpi, tak jak w tej właśnie chwili. Nie mogę się doczekać już lipca, naprawdę nie pogardziłabym aby już był.


A dlaczego? Otóż wyjeżdżam w kilka miejsc. Najpierw na obóz kajakowo-rowerowy, później do Warszawy, a na końcu na wycieczkę po Europie z siostrą i rodzicami, a potem może zdążę na jeden dzień na Woodstock w co wątpię. Pojechałabym, bo nigdy nie byłam, ale nie mam pojęcia czy w ogóle wrócę do tego czasu. Denerwuje mnie tylko to, że moja siostra ma tyle wolnego czasu, a i tak wszystko spada na mnie. Ja się buntuję, jak tata chce takie wakacje to niech jej każe szukać noclegów, a nie mi. Ma teraz dużo wolnego czasu, a ja mam naukę. (w gwoli wyjaśnienia, moja siostra jest w liceum).


Taki bałagan w pokoju, że aż wstyd, ale nawet nie mam kiedy się za to zabrać, poza tym co posprzątam to i tak za chwilę jest bałagan, więc co to za sens? Według mnie na razie nie ma sensu, ale co ja tam wiem, może się nie znam.

Zaopatrzyłam się w końcu w jakiś umilacz do kąpieli, ostatnio nawet nie mam czasu na długie kąpiele, biorę szybki prysznic i padam zmęczona do łóżka albo się uczę, no bo co innego można robić podczas trwającej sesji? Jeszcze tylko tydzień, Boże daj mi wytrzymać te kilka dni.


Tak, zgadza się, mam ogromny 'ból dupy' i nic na to nie poradzę, nawet magiczna maść nie pomoże. Jakoś to przetrwam. Jakoś dam radę, zawsze dawałam, nie mam wyjścia. Wiecie, jak prawdziwy Polak lubię sobie czasem ponarzekać. Jest to pierwszy taki post gdzie, aż tak wylewam swoje żale i mam nadzieję, że ostatni. Kolejny mam nadzieję będzie z ulubieńcami, których mało w tym miesiącu jakoś. Może dlatego, że w większości używam sprawdzonych rzeczy z poprzednich miesięcy, chociaż pojawi się dużo pielęgnacji tak mi się wydaje :)


Pozdrawiam, Vajlet ;*

czwartek, 26 czerwca 2014

The Body Shop, Vitamin E Intense Moisture Cream.

Witajcie kochane!
Jestem dzisiaj po pierwszym egzaminie i wielu zaliczeniach, idzie mi topornie, ale w ramach odpoczynku postanowiłam dzisiaj dla Was napisać recenzję, bo nie mam kiedy. Jak nie jestem na uczelni, to się uczę, jak się nie uczę to chwilowo śpię i tak w kółko, dlatego czas na jakąś odskocznię. Poza tym widziałam, że blogger nawalał, więc teraz jak już działa to spokojnie mogę coś napisać :)

Bohatera tego postu mam już od dość dawna, więc myślę, że mogę spokojnie o tym co nieco napisać.


Kupiłam go kiedy zaczynałam przygodę z marką jakoś na początku roku. Tak wiem, zawsze jestem opóźniona z wszystkimi markami i jakimiś nowościami, nigdy mi nie jest po drodze albo po prostu za mało pieniędzy. 

Jest przeznaczony do bardzo delikatnej skóry i można go stosować na dzień i na noc, jednak na zimę, kiedy używałam matujących podkładów i cera naprawdę potrzebowała silnego nawilżenia się nie sprawdził, był za słaby i go odłożyłam. Wróciłam do niego jakiś czas temu, kiedy skończył mi się krem, który stosowałam na noc. Teraz sprawdza się znacznie lepiej, ale stosuję go tylko na noc, rano skóra jest przyjemnie nawilżona, nawet gładka i taka bardziej promienna mimo zmęczenia po 4-5 godzinach snu. Pisałam o żelu do mycia twarzy z tej samej serii i przy nim również skóra wyglądała lepiej. Nie zaobserwowałam zapychania.


Konsystencję ma bardzo przyjemną, taką jakby lekko puchatą. Dobrze ją się rozprowadza, ale trochę się wchłania i to jest kolejny powód, dla którego używam go na noc. Rano lubię lekkie konsystencję, zwłaszcza teraz, kiedy mamy lato i staram się, aby moja poranna toaleta i makijaż zajmowały jak najmniej czasu. 


Wielu osobom może przeszkadzać zapach, bo jest dość specyficzny, taki faktycznie pszenny, lepiej go powąchać przed kupnem, bo inaczej używanie może okazać się mało przyjemne, całe szczęście zapach szybko znika i staje się niewyczuwalny co dla mnie jest dużym plusem, bo nie powiem, żebym mi się ten zapach szczególnie podobał. 


Kosztuje 65-69 zł, nie jestem w stanie sobie teraz dokładnie przypomnieć, bo było to dość dawno. Na temat wydajności też się nie wypowiem, bo miałam przerwę w jego stosowaniu.

Podsumowując, nie jest to zły krem, ale też nie zrobił na mnie jakiegoś fantastycznego wrażenia. Nie kupię go, ponieważ zapach mnie drażni, a cena też nie jest mała, wolę się rozejrzeć za czymś innym. Może jednak u kogoś się sprawdzi, kto wie :)

A jakie są Wasze ulubione kremy? Ja cały czas szukam czegoś odpowiedniego, chociaż obecna pielęgnacja zapewnia mi całkiem ładną buzię. Nie mam na co narzekać :) 

Jeszcze tylko tydzień i koniec sesji, a potem wyjazdy, więc znowu nie będzie mnie tutaj regularnie, ale postaram się, żeby posty przygotować wcześniej i, żeby pojawiały się one automatycznie.

Buziaki! :*

czwartek, 19 czerwca 2014

Isana Med, Urea Körperlotion, 5,5% Urea.

Witajcie kochane! :)
I jak początek długiego weekendu? Mi mija dość szybko, a od jutra znowu czeka mnie nauka. Już mam powoli dosyć, ale zepnę się i może jakoś pójdzie.

Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją bardzo fajnego balsamu do ciała, który na pewno przyniesie ukojenie suchej skórze.


Co muszę przyznać, że produkty z serii Med są naprawdę udane. Nie mogę powiedzieć tego tylko o szamponie, którego nie miałam, ale bardzo chętnie się na niego skuszę.



Opakowanie nie za ciekawe, ale w tym przypadku liczy się zawartość, poza tym koszt takiego produktu to nie więcej niż 10 zł, dlatego jestem w stanie to wybaczyć. 




Balsam nie posiada zapachu, jest lekki, całkiem szybko się wchłania, dobrze rozprowadza się na skórze, nie bieli. Nie zauważyłam po jego stosowaniu wysypu jakiś krostek. Daje uczucie ukojenia, suche skórki znikają od razu. Skóra jest przyjemna w dotyku i dogłębnie nawilżona i miękka.Nawilżenie jest nienaganne, bo trzyma się cały dzień. Polecam osobom z suchą, delikatną skórą, myślę, że będą zadowolone.

Pozdrawiam, 
Vajlet :*

sobota, 14 czerwca 2014

Organique, Maska Algowa Borówka.

Witajcie :)
Znajduję czas w przerwie między nauką, a jedzeniem, żeby dla Was o czymś napisać. Ostatnio zauważyłam, że na blogu pojawia się bardzo dużo kolorówki, co dla mnie jest dziwne, bo nigdy nie przepadałam za jej recenzowaniem, ale jakoś powoli się przełamałam.

Dzisiaj mam dla Was recenzję maseczki, która jest naprawdę godna uwagi.


Od producenta:

Algi to bogactwo substancji organicznych: aminokwasów, węglowodanów, protein i pierwiastków. Maski z alg oczyszczają skórę z toksyn, łagodzą stany zapalne, poprawiają koloryt skóry i wygładzają powierzchnię naskórka. Wpływają korzystnie na ograniczenie nadmiernej aktywności gruczołów łojowych, wzbogacone wyselekcjonowanymi składnikami zapewniają zapewniają optymalne efekty w zależności od rodzaju skóry. Algi z ekstraktem z borówki, bogatej w witaminę C przeznaczone są dla skóry wrażliwej i naczyniowej. Poprawiają mikrokrążenie w skórze, nawilżają, chronią i przyspieszają regenerację stanów zapalnych. 

Sposób użycia: maskę wymieszać z wodą do osiągnięcia jednolitej masy o konsystencji śmietany i niezwłocznie nałożyć na oczyszczoną twarz i szyję, omijając okolice oczu. Po około 15 minutach algi odejmujemy w całości, pozostałości domywamy wacikiem.


 Nie ma co się zagłębiać w opakowanie, więc przejdźmy do spraw ważniejszych. Producent mówi, że maska starczy bodajże na raz. Ja jej używam tylko na twarz i podejrzewam, że starczy mi jeszcze na 2 razy, przy czym nie używam jej na szyi. 


Sama aplikacja może być dla niektórych dość uciążliwa, ponieważ maskę dostajemy w formie proszku i trzeba rozrobić ją samemu. Ciężko jest uzyskać konsystencję 'śmietanki' jak sugeruje producent. Maskę trzeba szybko nałożyć na twarz.


Po nałożeni czuć bardzo przyjemnie uczucie chłodzenia. Nie jest to takie uczucie jak przy balsamach chłodzących, raczej jakbyście przyłożyły coś chłodnego do twarzy, przez co na początku jest duży komfort. Potem już nie jest tak kolorowo, ponieważ maska zasycha i zaczyna się kruszyć w niektórych miejscach, więc trzeba na to uważać. Osobiście spryskuję wodą termalną twarz. Wszystkie suche miejsca, zwłaszcza na krawędziach maseczki trzeba domywać samemu, a nie jest to zbyt przyjemny moment.


Po ściągnięciu jej widać zdecydowaną poprawę w stanie skóry, ponieważ jest ona rozjaśniona, jakieś drobne krostki są mniej widoczne. Skóra jest zmatowiona i ujędrniona, co naprawdę czuć. Do tego pory zostają zmniejszone. Skóra jest gładka, ale nawilżenie jest raczej znikome. Jednak nie przeszkadza mi to jakoś, bo po zdjęciu jej przecieram jeszcze twarz tonikiem i nakładam krem nawilżający. Maska kosztuje 20 zł za 30 g.

Pomimo upierdliwego ściągania jej z twarzy jestem bardzo zadowolona z tej maseczki i myślę, że będę do niej wracać albo przetestuję inne wersje.

A Wy teraz czego używacie kiedy chcecie zrobić coś miłego dla swojej cery? Macie swoje ulubione maseczki? Czy jednak lubicie je często zmieniać?

Buziaki! :*

piątek, 13 czerwca 2014

The Body Shop, korektor w sztyfcie.

Witajcie moje drogie :)
W końcu przyszedł weekend po naprawdę męczącym tygodniu, chociaż następny nie zapowiada się lepiej. Mam jednak nadzieję, że mimo wszystko dane mi będzie odpocząć.

Dzisiaj opowiem Wam o korektorze, który niestety mnie zawiódł. Coś ostatnio nie mogę trafić na dobry korektor, jaki polecacie?


Z tego co pamiętam korektor był w całości zapakowany w folię, dzięki czemu mamy pewność, że nikt nie ruszał wcześniej naszego produktu. Opakowanie wygląda bardzo ładnie, ale jest jego bardzo duży minus, bo odbijają się na nim nasze odciski palców, jeśli np. wcześniej nakładałyśmy podkład palcami.


Jak widać jest podzielony na dwie części. Ta w środku ma za zadanie nawilżać skórę pod oczami czego absolutnie nie zauważyłam. Trzeba uważać, żeby nie nakładać go od razu na krem pod oczy, bo ślizga się po całej skórze, a jeśli macie tłuste powieki to również się nie sprawdzi, bo się zroluje. To już minus za konsystencję. Chociaż pod oczy przyjemnie i łatwo się go nakłada. Jednak najlepiej go przypudrować.


Ma bardzo, bardzo żółty odcień, więc trzeba uważać na niego, aby nie zrobić sobie plam co jest naprawdę wielce prawdopodobne. Naprawdę się trzeba napracować, żeby dobrze wyglądał z podkładem i dokładnie go wklepać i rozetrzeć granice między korektorem a podkładem.


Jego wydajność mnie nie powala, ponieważ używam go 2 miesiące, a widzę już naprawdę spore zużycie. Skończy się pewnie szybciej niż myślę.


Najważniejsza rzecz, czyli krycie i trwałość. Na początku używałam go kiedy byłam wypoczęta i nie wychodziłam na bardzo długo z domu. Wtedy sprawdzał się bardzo dobrze, krył przyzwoicie, trzymał się. Nie miałam mu nic do zarzucenia. Teraz kiedy mam bardzo dużo nauki oraz innych rzeczy na głowie, wstaję wcześnie, długo nie ma mnie w domu, krótko śpię, to on sobie nie radzi. Krycie jest za słabe i trwałość też jest kiepska bo między 6-8 godzin.


Kosztuje 49 zł i uważam, że nie jest wart swojej ceny. Pielęgnację z TBS lubię, ale jeśli następnym razem coś mnie podkusi, żeby spojrzeć na kolorówkę to 10 razy się zastanowię za nim coś wezmę.

Buziaki kochane! :*

czwartek, 12 czerwca 2014

Maybelline Dream Touch Blush, 04 Pink.

Witajcie kochane :)
Na początku chciałam podziękować za bardzo miłe słowa dotyczące filmików. Chciałam Was zapytać czy chcecie, żebym nagrała filmiki z produktami godnymi uwagi do 10zł, 20 zł? Chciałam nagrać również filmik o produktach, których nie polecam. Co Wy na to? :)

Wracając do bohatera dzisiejszego posta to mam dla Was recenzję przepięknego różu w kremie z Maybelline. Długo zmagałam się z tą recenzją, ponieważ nie mogłam zaobserwować jak długo trzyma się na policzkach, ale wczoraj dokładnie mu się przyglądałam i odkryłam, więc zapraszam.


Dzięki lekkiej i delikatnej konsystencji pianki oraz doskonałego dopasowania różu do skóry, Dream Touch Bush zapewnia wrażenie naturalnego, delikatnego rumieńca.
Wygładzająca baza stworzona poprzez połączenie elastomerów i pigmentów, zmieszana w dużej szybkości i wysokiej temperaturze z kremem bogatym w substancje nawilżające i emolienty to innowacyjne rozwiązanie, dzięki któremu powstał róż o delikatnej kremowej konsystencji zapewniający efekt naturalnego piękna. 
Dostępne odcienie: Peach, Pink, Mauve, Berry. (źródło: www.wizaz.pl)


Róż znajduje się w bardzo elegancko wyglądającym słoiczku, który jest szklany co dodatkowo przemawia na niego korzyść. Nie wiem jak Wy, ale ja wolę mieć pewność, że żadne pudełku, w którym kupuję kosmetyk mi się nie rozleci.

Konsystencja jest fantastycznie kremowa i dobrze się go nakłada palcem jak i pędzlem. Używam do tego pędzla Hakuro H27, nie jest to duo-fiber, ale spisuje się w tej roli bardzo dobrze. Spokojnie można go wklepać i rozetrzeć palcem, ale też nakładam go maczając pędzel odrobinę w opakowaniu i delikatnie stempluję policzku, a potem go rozcieraniem. Można z nim przesadzić i owszem, ale nie jest to wcale takie proste. Używając go ostrożnie gwarantuję, że nie narobicie sobie plam.

Róż daje przepiękny zdrowy rumieniec na policzkach. Kolor jest delikatny, różowy, ale wydaje się być przełamany delikatną brzoskwinią? Albo jestem daltonistką. Daje efekt ładnego rozświetlenia i bardzo ładnie odbija światło. Jednak posiadaczki skóry typowo tłustej mogą nie być z niego zadowolone, ponieważ daje taki mokry efekt i u mnie na szczytach kości policzkowych dość mocno się świeci, ale mi to specjalnie nie przeszkadza. Jednak mnie najbardziej zawiódł trwałością. Trzyma się na policzkach ok. 6 godzin. Nie jest to super zły wynik, ale jak nakładam róż chciałabym mieć pewność, że wytrzyma do mojego powrotu do domu, a to zazwyczaj ok. 8 godzin poza domem. Oczywiście opieranie się na rękach też jest dla niego zabójcze. Ściera się całkiem równo, więc chociaż nie musimy się martwić o to, że gdzieś go mamy więcej, a w innym miejscu mniej.


Zdjęcia robione na trochę zdewastowany makijaż, a róż jest świeżo co nałożony. Jak Wam się podoba? Kupiłam go w promocji w Rossmannie i zapłaciłam niecałe 21 zł, cena regularna to 39,99 zł. Myślę, że to dość dużo jak na produkt, który się tak krótko trzyma. Nie wiem, może zimą się lepiej sprawdzi, ale się nie nastawiam. Efekt bardzo mi się podoba i będę go używać, ale w mniej wymagające dni. A jak Wam się podoba? Miałyście już róże w kremie? Polecacie coś szczególnie?

Buziaki, Vajlet :*

środa, 11 czerwca 2014

wtorek, 10 czerwca 2014

Wibo, znowu mnie zawodzisz.

Witajcie kochane.
Nauka idzie pełną parą, ale posty też będą się pojawiać, ponieważ fotki są zrobione, a ja tylko testuję wszystko w ciągu dnia. Pojawi się sporo kolorówki, zobaczę jak mój haul, ale raczej dużo tego nie ma, więc podejrzewam, że filmiku nie nagram, ale zastanawiam się nad pokazaniem Wam mojej małej kolekcji pomadek, więc dajcie znać czy chcecie, żebym coś takiego nagrała :)

Przechodząc do bohatera dzisiejszego posta, jestem naprawdę zawiedziona, ale ten wybór utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że lakiery Wibo, chociaż nie raz mają bardzo ładne kolory nie są dla mnie.


Wybrałam wersję piaskową 02, czyli przepiękny róż. Tak mi się podoba na paznokciach, że najchętniej to nosiłabym go cały czas, ale niestety jest to niemożliwe z bardzo prostego powodu. Na moich paznokciach trzyma się jeden dzień po czym odpryskuje albo ściera się na końcówkach. 



Sam lakier jest przepiękny, w końcu jakiś matowy piasek trafił do mojej małej kolekcji. Kryje po dwóch warstwach, kosztuje gorsze, bo ok. 6-7 zł. Dobrze się zmywa. Niestety jak wspomniałam wcześniej trwałość jest tragiczna, a szkoda.

Miałyście jakieś lakiery z tej serii? Jak się u Was sprawdzają?

Buziaki! ;*

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Motywacyjny poniedziałek (VI)

Witajcie dziewczyny :)
Tak jak zapowiedziałam po dwóch tygodniach pojawia się post z serii motywacyjny poniedziałek. Pisanie tego postu sprawia mi naprawdę wielką przyjemność. Dzisiaj opowiem jak minęły mi te dwa tygodnie i co planuję na kolejne. 


Jak mam być szczera to pojawiło się dużo zdrowych rzeczy w moim jadłospisie, ale z racji wyjazdu do Wrocławia nie miałam tam okazji tego kontynuować, więc pojawiły się fast foody niestety. Moje grzechy.


Jeśli chodzi o ćwiczenia to wróciłam do Mel B i jestem z tego zadowolona. Chodziłam na stepy i na ABF. Na razie chyba sobie odpuszczam fitness z bardzo prostej przyczyny - sesja. Na pewno jednak zostanę przy ćwiczeniach w domu. Przynajmniej 20-30 minut dziennie.


Będę próbowała zmienić moje jedzenie, ale nie wiem co mi z tego wyjdzie. Jednak mogę się pochwalić, że z powrotem wróciłam do zielonej herbaty. Wiem, że na pewno będzie mi teraz ciężko. Mało spania dużo nauki, stres, jedzenie w pośpiechu, do tego pewnie za zdrowe nie będzie. W dodatku od piątku zaczynają się Dni Morza, więc na pewno tam się pojawię chociaż na chwilę jak co roku. Na koniec jeszcze mam swoją 'selfie' w lustrze :)


Do następnego kochane! ;*
Myślę, że jak znajdę czas to jutro pojawi się relacja z Wrocławia, zapraszam serdecznie :)

niedziela, 8 czerwca 2014

Clinique Moisture Surge Tinted Moisturizer SPF 15, czyli podkład idealny na lato.

Cześć :)
Dzisiaj mam dla Was recenzję produktu, który uratował markę Clinique w moim oczach. Pisałam Wam o dwóch produktach kiedyś tam, z których nie byłam zadowolona. W końcu czas na pochwałę. 


Z opakowania:
Intensywnie nawilżający podkład o lekkiej konsystencji, zapewniający delikatne krycie. Nadaje efekt świeżej i promiennej twarzy. Zapewnia ochronę przeciwsłoneczną SPF 15. UWAGA: Omijać okolice oczu. Zaprzestań stosowania w przypadku podrażnień. Przechowywać w miejscu niedostępnym dla dzieci.


Podkład dostajemy w bardzo ładnym kartoniku. Samo opakowanie jest zachowane w typowej dla firmy kolorystyce, czyli srebrnych dodatkach. Standardowo dostajemy 30 ml produktu.


Wybrałam odcień 01, który dobrze wygląda na mojej buzi. Jest jasny, do tego ma beżowe tony. Sam podkład jest lekki i ma dość wodnistą konsystencję. Dzięki takiemu zakończeniu jeszcze mi się nie zdarzyło wylać go za dużo, co w przypadku pompki mogłoby się zdarzyć. Bardzo dobrze rozsmarowuje się go po twarzy, do aplikacji używam palców, bo obawiam się, że przy użyciu jakichkolwiek pędzli czy gąbeczek zniknąłby ekspresowo. Trzeba go trochę nałożyć, żeby pokryć całą twarz. Ilość na zdjęciu powinna być przynajmniej dwukrotna. Nie wyczuwam żadnego zapachu.


Zdecydowałam się na niego, ponieważ potrzebowałam czegoś lekkiego na lato, a ostatnio zaskoczyły nas dość duże upały i mój kochany Estee Lauder był już za ciężki i moja mama ciągle powtarzała, że blado wyglądam. Zachęcona przez pana konsultanta w Douglasie zdecydowałam się właśnie na ten podkład. Pierwsze testy zrobiłam zaraz po przyjściu do domu. Podkład nałożyłam o godzinie 15 w prawie 30 stopniowy upał i do tego poszłam ćwiczyć, jak wróciłam do domu i zmywałam makijaż ok. 21-22 (nie pamiętam dokładnie) dalej się trzymał, także byłam zadowolona. Później zrobiło się chłodno i nie mam mu nic do zarzucenia. W gorące dni też trzyma się bez zarzutu, od rana do zmycia. Ładnie wyrównuje koloryt skóry, daje lekkie krycie, więc osoby o problematycznej cerze nie będą zadowolone, ale radzi sobie z zaczerwienieniami. Wtapia się w skórę i przyjemnie ją nawilża, nie jest to jakieś wielkie nawilżenie, ale na pewno nie wysusza. Nie podkreśla suchych skórek, nie wchodzi w żadne załamania. Nie zauważyłam też zapychania, nie robi smug. Wygląda naturalnie, daje ładne wykończenie, ale z racji, że mam cerę mieszaną przypudrowuję go w strefie T. Myślę, że u posiadaczek cery suchej nie będzie to konieczne. U mnie trzeba go przypudrować bądź użyć bibułki matującej po jakiś 6-7 godzinach.  Bardzo polubiłam się z tym podkładem, obawiam się tylko, że starczy mi na krótko, obym się myliła, żeby przetrwał ze mną letnie upały, tylko o tyle proszę :) Kosztuje 139 zł, ale z racji posiadania bonu zapłaciłam za niego 99 zł w perfumerii Douglas.

INCI:

Plusy:

  • wygodne opakowanie
  • lekka konsystencja
  • wygląda naturalnie na twarzy
  • lekkie krycie
  • nie spływa z twarzy
  • nie wysusza
  • nie podkreśla suchych skórek
  • nie robi smug
  • nie zapycha
Minusy:

  • cena
  • wydajność