piątek, 25 kwietnia 2014

Ulubieńcy kwietnia + wyniki rozdania vol. 2.

Cześć dziewczyny! :)
Koniec miesiąca to jest zawsze taki czas na blogach, że pojawiają się denka, ulubieńcy, odkrycia miesiąca czy aktualizacje włosowe. Wiem, nie jest to zbyt odkrywcze stwierdzenie. Postanowiłam, że zacznę pokazywać Wam i swoich ulubieńców, ponieważ niektórzy są naprawdę godni uwagi. 

W tym miesiącu zdecydowanie kolorówka zmiażdżyła pielęgnację, ponieważ pojawia się tylko ona. Są produkty, o których jeszcze nie pisałam, ale są godne uwagi. 


Najpierw o dwóch ulubieńcach, którzy pojawili się już na blogu. Mowa o błyszczku NYX w odcieniu Tea Rose. Pisałam o nim tutaj. Kolor mi naprawdę odpowiada i ożywa nudny makijaż dzienny. Naprawdę go lubię i dobrze się w nim czuję. Łatwo i szybko się go nakłada, nie jest taki drogi, czego chcieć więcej? Kolejnym ulubieńcem zostało masełko Korres, które również dorobiło się recenzji. Co mogę jeszcze dodać? Bardzo je lubię i w kwietniu często gościł na moich ustach. 
Jednym z produktów, o którym nie pisałam to mój nowy produkt, czyli korektor z TBS. Jego recenzja się pisze, na razie mogę Wam powiedzieć tylko tyle, że 'blade twarze' z żółtymi tonami będą z niego bardzo zadowolone, bo ten korektor jest naprawdę jasny. Mam go w odcieniu 01. Jest trwały i ładnie kryje cienie pod oczami, jestem zadowolona w przeciwieństwie do porażki z Paese.. Kolejnym jest już chyba kultowy eyeliner z Wibo. Ktoś jeszcze go nie zna? Zbliża się promocja w Rossmannie na produkty do oczu także polecam go wziąć, ostatnio bardzo się polubiliśmy na nowo, bo mimo, że wyszłam w wprawy w używaniu linerów ten się łatwo nakłada, a do tego ta trwałość! Czas na ostatniego, ale zdecydowanie nie najgorszego. Cień w kremie z Benefitu o wdzięcznej nazwie r.s.v.p. Jest to taki beżo-róż, który pięknie rozświetla oko. Zazwyczaj nakładam tylko jego, bo jestem leniem i po prostu nie chce mi się bawić w makijaże, a poza tym nie za bardzo to potrafię. To akurat jest miniaturka z zestawu cieni. Trzyma się na oku cały dzień i spokojnie może służyć jako baza, dla mnie cienie w kremie to genialny wynalazek i będę pewnie kupować ich jak najwięcej. 

I to już wszyscy. A jak tam Wasi ulubieńcy? 

Niestety Justyna nie odpowiedziała mi na maila, więc dzisiaj wylosowałam kolejnego zwycięzcę.


Gratuluję serdecznie! :) Zaraz piszę wiadomość.

Buziaki! ;*

czwartek, 24 kwietnia 2014

Moja wieczorna pielęgnacja.

Witajcie kochane! ;*
Na początku chciałam Wam bardzo serdecznie podziękować za takie miłe słowa na mój temat po zobaczeniu filmiku, zupełnie się tego nie spodziewałam :)
Przejrzałam swoje posty i zauważyłam, że dawno nie było wpisu tego typu. Sama lubię czytać takie notki, więc dzisiaj przygotowałam dla Was taką u siebie. Zapraszam do czytania :)


Dobry demakijaż do podstawa. U mnie to tej czynności służy płyn micelarny Garnier, którego używam głównie do demakijażu oka i w tej kwestii radzi sobie bardzo dobrze. Dodam, że nie używam wodoodpornych kosmetyków. Dobrze oczyszcza, nie podrażnia oka, jest wydajny i tani jak na taką dużą pojemność. Później czas na buźkę. U mnie daj jest kremowy żel z TBS (recenzja). Męczy mnie już trochę, ale to dlatego, że długo go używam a lubię zmieniać kosmetyki. Podejrzewam, że starczy mi jeszcze na maj. Po tym wszystkim oczywiście czas na tonik. U mnie ten z Pat&Rub. Mam go dopiero jakiś miesiąc i na razie nie wywołał u mnie jakiegoś efektu "wow". Całkiem przyjemnie odświeża skórę. Coś tam robi z zaczerwieniami i może trochę łagodzi skórę, ale jak dla mnie to trochę mało. Może potrzebuje jeszcze czasu? Wstrzymam się jeszcze z recenzją, bo jak to bywa przy tego typu produktach potrzeba czasu.



Potem przystępuję już do 'kremowania'. Krem Ziaja kupiłam tak od niechcenia, bo akurat nie miałam żadnego kremu. Zużywam, ale nie zauważyłam żadnego nawilżenia czy zmniejszonych sińców, cóż, taka moja uroda widać. Nie polecam go. Natomiast krem na noc Eucerin Even Brighter to próbka (20 ml), którą używam od miesiąca. Dostałam ją przy zakupie pełnowymiarowego produktu na dzień, który czeka w kolejce do używania. Jest całkiem przyjemny, dość dobrze nawilża, nie pozostawia tłustego filmu, trzeba trochę poczekać, żeby się wchłonął, ale z racji używania na noc nie przeszkadza mi to wcale. Ciężko mi powiedzieć czy wpływa na redukcję przebarwień, bo chyba zostałam zrobiona w konia z tymi przebarwieniami. Od kiedy zaczerwienienia to przebarwienia? Myślę, że ta próbka starczy mi jeszcze na miesiąc i wtedy się wypowiem albo napiszę o nim w denku. Na koniec czynności łazienkowych wcieram w rzęsy olejek rycynowy.


Balsam do ust Tisane to ostatnio moje ulubione mazidło, nie tylko na noc. Nakładam grubą warstwę i czuję dobre nawilżenie oraz natłuszczenie. Już zaopatrzyłam się w kolejne opakowanie.  Krem do stóp Fuss Wohl całkiem dobrze sobie radzi z moim stopami. Dość dobrze nawilża i wygładza stopy, także natłuszcza. Ręce po nałożeniu trzeba koniecznie umyć. Na koniec zostawiam krem do rąk Pat&Rub z serii Home Spa. Ten zapach może się nie wszystkim spodobać, ale uważam, że jest to najlepszy krem do rąk ze wszystkich tych kremów. Miałam okazję używać relaksujący i żurawinowy. Jest zdecydowanie bardziej treściwy i daje radę sobie nawet z przesuszonymi dłońmi. Dłużej się wchłania, ale mi to nie przeszkadza.

A jak wygląda Wasza wieczorna pielęgnacja? Polecacie coś szczególnie do demakijażu? A może jakiś krem do rąk albo stóp? Chętnie poczytam :)
Buziaki kochane! ;*

środa, 23 kwietnia 2014

Wyniki rozdania.

Witajcie kochane, bardzo Was przepraszam za takie opóźnienia i zapraszam na obejrzenie filmiku. Podkreślam, że jestem trochę przeziębiona i mam zmieniony głos :c


Jeszcze raz serdecznie gratuluję zwyciężczyni! :)

Masakra, jak blogger zjada jakość, następne filmiki (jeśli w ogóle się pojawią) będą już na youtube.

sobota, 12 kwietnia 2014

O najgorszym kosmetyku jaki ostatnio wpadł w moje ręce.

Witajcie Kochane :)
Pewnie zastanawiacie się co to za kosmetyk, z którym tak się nie polubiłam. Otóż kupiłam go w sumie na za namową pani sprzedawczyni, nie wiem czy dostałam jakiś wadliwy kosmetyk, bo testery były odrobinę inne. Mowa o kamuflażu w kremie Paese. Zapraszam na recenzję.


Kamuflaż zamknięty jest w okrągłym opakowaniu spakowanym dodatkowo w kartonik, całość prezentuje się bardzo na plus, szkoda, że tylko opakowanie.




Ma strasznie zbitą i twardą konsystencję, która odrobinę mięknie podczas kontaktu z palcem, ale niestety to nadal za mało. Ciężko się go nakłada, zamiast kryć potrafi podkreślić niedoskonałości. Do tego krótko się trzyma, przynajmniej na nosie. Jeśli chodzi o oczy to nie jest tak źle, ale rzadko go nakładam, bo jest po prostu za ciężki i nie mam zamiaru robić sobie nim krzywdy. A co jest w tym wszystkim najgorsze? Mój kolor to 01 jasny beż. Pic na wodę fotomontaż, bo dlaczego jak go nakładam to wygląda jak pomarańcza? Zwłaszcza na wszelkiego rodzaju wypryskach, w innych miejscach mniej więcej stapia się ze skórą. Ale to jeszcze nie koniec jego wad, lubi podkreślać i wchodzić w pory. Czuję się jakbym nakładała plastelinę. Na stronie producenta kosztuje 29,90. Żałuję każdej wydanej na niego złotówki i nie mam pojęcia co z nim zrobię, najprawdopodobniej wyląduje w koszu. 


INCI:


Z całego serca nie polecam, nie warto wydawać na niego pieniędzy. Może polecicie mi jakiś dobry korektor/kamuflaż?

Pozdrawiam i udanego weekendu :*

czwartek, 10 kwietnia 2014

Korres Lip Butter Pomegranate.

Witam Was serdecznie :)
Niestety zaczyna się czas regularnych kolokwiów i już nie ma tyle czasu na bloga, ale staram się regularnie zaglądać na Wasze. Zresztą święta zapasem, więc powinnam nadrobić, a przynajmniej porobić zdjęcia. Możecie się spodziewać kilku recenzji produktów do ust, bo ostatnio mam problemy z ustami i naprawdę wiele produktów przewija się przez moją kosmetyczkę.

Bohaterem dzisiejszego posta będzie już chyba sławne masełko do ust Korres. Ta grecka firma kupiła mnie swoim fantastycznym kremem do rąk (recenzja). Czytałam o tych masełkach i czytałam, no i w końcu uległam, po prostu nie mogłam się oprzeć, wiecie jak to jest jak się do czegoś wzdycha, w końcu ma pieniądze i w końcu może sobie na to pozwolić. Zapraszam :)


Od producenta:
Nadaje delikatny kolor oraz intensywnie pielęgnuje usta. Dzięki swoim właściwościom odżywczym oraz maślanej konsystencji, stanowi doskonałą kurację dla suchych, popękanych, spierzchniętych ust. Zawiera masło Shea, które nawilża i chroni usta.


Skład dla zainteresowanych: (skopiowany ze strony producenta)

Polybutene, Trimethylolpropane Triisostearate, Hydrogenated Polydecene, Hydroxystearic Acid,Polyethylene, Stearalkonium Hectorite, Propylene Carbonate, Polyglyceryl-3 Diisostearate, Sucrose Tetrastearate Triacetate, Dicalcium Phosphate, Tocopherol,Aroma (Flavor), Carthamus Tinctorius (Safflower) Seed Oil, Ascorbyl Palmitate, PunicGranatum Extract, Oryza Sativa Cera (Oryza Sativa (Rice) Bran Wax), Butyrospermum Parki(Shea Butter) Extract, Benzyl Alcohol, CI 77891(Titanium Dioxide), CI 15850 (Red 7 Lake,Red 6), CI 77491 (Iron Oxides).




Produkt dostajemy w ładnym, prostym słoiczku, który dodatkowo zapakowany jest w kartonik. Całość prezentuje się bardzo ładnie. W środku masełko zabezpieczone jest dodatkowo plastikową nakładką. Możemy mieć dużo obiekcji do takich produktów na dzień, bo fakt, słoiczek jest bardzo niehigieniczny, ale na pewno znajdzie się taka możliwość, żeby umyć ręce i go nałożyć czy użyć żelu antybakteryjnego. Osobiście nakładam go przed wyjściem z domu i podczas pobytu na uczelni. 


Ma piękny, delikatny kolor, który jest praktycznie transparentny na ustach, w moim przypadku podobija ich naturalną pigmentację. Zapach jest niewyczuwalny, dopiero jak go powąchamy. Sama konsystencja jest dość tłusta i wyczuwalna na ustach, ale nie daje jakiegoś uczucia dyskomfortu. Dobrze nawilża usta i sprawdza się idealnie w codziennym makijażu. Niestety przy jedzeniu i piciu szybko znika z ust jak wszystkie balsamy, a normalnie wytrzymuje około godzinę, dwóch, zostawiając potem usta nawilżone jeszcze na jakiś czas. Ostatnio bardzo chętnie po niego sięgam, bo nie podkreśla suchych skórek, dobrze się rozprowadza i nie włazi w załamania. Ja go nakładam palcem delikatnie wklepując, bo jakoś ciężko mi go rozprowadzać jednym ruchem jak sztyft. Kosztuje 55 zł w Sephorze, ale jest to kosmetyk bardzo wydajny, więc myślę, że warto zainteresować się nim. Na koniec jeszcze foteczka z nim, w moim dziennym look'u. Widzę, że nie dość, że aparat zjadł kolory to jeszcze blogger je pochłonął -.-


A Wy czego używacie do ust? Macie swoich ulubieńców, chętnie poczytam co się u Was sprawdza :)
Muszę uciekac, buziaki! :*

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Motywacyjny poniedziałek (IV)

Witajcie kochane! ;*
Dzisiaj post lekko zaniedbany, ponieważ na początku wspomniałam, że będzie dodawany co tydzień, ale z racji zakazu ćwiczeń nie miałam okazji go dodawać, ponieważ w dużej części nie ćwiczyłam tak jak to sobie obiecałam, z prostego względu. Moje kolana się zbuntowały, więc porzuciłam ten pomysł. Oczywiście to nie jest tak, że odpuściłam, bo zamiast tego tańczyłam trochę codziennie. 

W piątek wróciłam na zumbę i w tym tygodniu jeszcze tylko na te zajęcia pójdę, a od przyszłego poniedziałku wracam na ABF. Nie odpuszczę sobie, bo jestem uparta i osiągnę swój cel. Chociaż połowicznie, bo wiem, że czasu mam coraz mniej i trochę mnie to przytłacza. Coraz więcej projektów i kolokwiów pełną parą, ale trzeba się jakoś odstresować. Zaraz święta, potem majówka, a nim się obejrzę będzie już lipiec. Trochę mnie to przeraża..

Dzisiaj trochę inaczej, bo mam wyzwanie, które możecie podjąć razem ze mną. Znalazłam bardzo fajną stronę i wyzwanie. Jeśli macie ochotę to zapraszam. Na mięśnie brzucha jak znalazł :)


Postanowiłam podjąć się jakiegoś wyzwania i zaczynam od dzisiaj. Z racji tego, że w międzyczasie praktycznie nie ćwiczę w domu może to mnie zmotywuje. Jedno co się w marę poprawiło to moja dieta. Staram się nie podjadać między posiłkami, jem mniej słodyczy i fast foodów, co u mnie naprawdę jest dużym wyzwaniem. Cieszę się z tego, chociaż mam takiego złego duszka, który czasem namawia mnie do złego, ale ogólnie radzę sobie całkiem nieźle. 

A jak Wam idą ćwiczenia? Ćwiczycie czy raczej nie? Dajcie znać :)

Buziaki! ;*

piątek, 4 kwietnia 2014

Nivea Color Protect, szampon & odżywka.

Witajcie Kochane ;*
Jak zwykle w piątki mam totalnego lenia i mimo, że nie mam żadnych zajęć to nic mi się nie chce. Chociaż nie, tańczyć mogę zawsze. Idę dzisiaj pierwszy raz od dwóch tygodni na zumbę, zobaczymy czy już się nadaję, ale myślę, że dam radę. To nie są zajęcia na tyle męczące, żebym padła.

Jak wiecie moje włosy farbuję od paru ładnych lat, co prawda miałam rok przerwy, ale ostatnio znowu je pofarbowałam, więc musiałam wrócić do ochrony i podkreślania koloru. Nie mam za dużego doświadczenia, bo te kosmetyki są jednymi do farbowanych jakie przetestowałam.


Zacznijmy od szamponu. Umieszczony jest w wygodnej butelce z w miarę miękkiego plastiku. Można go bez problemu postawić na 'głowie' kiedy się kończy. Konsystencja jest w sam raz, nie przelewa się przez palce i bez problemu rozprowadza na włosach. Całkiem przyjemnie pachnie, dobrze myje włosy z wszelkich zanieczyszczeń. Po farbowaniu zawsze używam go przez kilka pierwszych myć i faktycznie ładnie podkreśla kolor. Włosy są miękkie i lśniące, a potem robią się całkiem przeciętne i odrobinę się plączą.


Nie kosztuje wiele, bo dałam za niego 10 zł za 400 ml w jakiejś promocji chyba? Wydajny jest średnio, bo też nie używam go codziennie, tylko na samym początku, a potem raz w tygodniu jako mocniejszy szampon do oczyszczania. Nie wpływa na przetłuszczanie się włosów. Z drugiej strony nie wymagajmy cudów od zwykłego szamponu. Dla mnie jest okej, ale będę szukać czegoś innego.

Skład:



Co do odżywki, na pewno jest dopełnieniem szamponu, chociaż znajduje się w zdecydowanie mniej wygodnej i twardej butelce. Już teraz jest ciężko z wyciskaniem, a co dopiero jak będzie się zbliżało denko? Nie wiem czy uda mi się ją przeciąć.


Całkiem ładnie pachnie, tak jak szampon. Jest dość wydajna, ma gęstą konsystencję, ale łatwo rozprowadza się ją na włosach. Uwydatnia kolor i ułatwia rozczesywanie. Nie wydaje mi się, żeby te produkty przedłużały 'żywotność' koloru. Po trzech miesiącach ma prawo być wyblakły, dlatego sięgam już po farbę.Razem stanowią całkiem fajny duet do włosów farbowanych. Nie są idealne, bo czuję zbyt słabe nawilżenie i wtedy przerzucam się na coś innego. 



Zużyję, ale czy wrócę to nie mam pojęcia. A Wy co używacie do swoich włosów? Macie jakiś produkt, który jest Waszym 'must have'?

Pozdrawiam, Vajlet ;*

czwartek, 3 kwietnia 2014

Clinique, Pore refining solutions.

Witajcie Kochane! ;*
Przyszłam Wam kolejny raz ponarzekać na tę właśnie markę. Nie wiem dlaczego, ale jest to drugi produkt, który mnie nieco rozczarował. Dawno temu pokazywałam Wam moją studniówkową szminkę, która okazała się niewypałem. Ten produkt może nie rozczarował mnie aż tak, ale na pewno nie spełnił moich oczekiwań. Co będę Wam gadać, zapraszam na recenzję.


Produkt otrzymujemy w przyjemnej dla oka tubce, która dodatkowo zapakowana jest w kartonik. W kartoniku znajduje się ulotka z informacjami. Oczywiście nie ma informacji po polsku, bo poco?


Produkt ma służyć do zmniejszania porów. Ostatnio mam naprawdę problem z tymi porami i nie mogę się z nimi uporać. Kupiłam ten produkt w nadziei, że może pomoże. Pomógł? Hmm, minimalnie. Pory są minimalnie zmniejszone, a nie takiego efektu oczekiwałam po tym produkcie. Zapomniałam dodać, że stosowałam go wyłącznie punktowo. Na policzki i od czasu do czasu jak się nie malowałam to na nos, żeby go zmatowić.
Co mi w nim bardzo pasuje to to, że matuje skórę i używałam go głównie, kiedy byłam chora i nie nakładałam tapety, bo mi się nie chciało. Niestety efekt matu też nie jest jakiś powalająco długi. Około 3-4 godziny się trzyma, potem skóra zaczyna się na nowo świecić.


Za to ma bardzo przyjemną konsystencję i łatwo się go rozprowadza. Jest bez zapachu, nie zapchał mnie ani nie uczulił. Jednak za cenę 105 zł za 15 ml to trochę za mało.


Nie wiem co z jego wydajnością, bo używam go od czasu do czasu. Zużyć go zużyję, bo co mam z nim zrobić? Za dużo pieniędzy na niego wydałam, żeby go wyrzucać. Poczekam na lato, aż się trochę opalę i nie będę potrzebować makijażu. 

Skład :



A Wy czego używacie na pory? Polecacie coś szczególnie?
Buziaki! ;*

środa, 2 kwietnia 2014

Małe rozdanie! Zakończone.

Cześć Kobietki :)
Dzisiaj mam dla Was małe i szybkie rozdanie. Zazwyczaj trwały one miesiąc albo dwa, dzisiaj będzie trwało krócej, ponieważ chciałabym którąś z Was obdarować na Zajączka :)

A co do wygrania?
1. Paletka Sleek Vintage Romance.
2. Błyszczyk NYX 101A Sugar Pie.


Regulamin:
1. Aby wziąć udział należy zostać publicznym obserwatorem bloga.
Punkty dodatkowe:
a. Polubienie fanpage'a na facebook'u. - 1 pkt.
b. Dodanie baneru ze zdjęciem - 1 pkt
c. Dodanie bloga do blogrolla - 1 pkt
d. Top komentatorzy - 1 pkt
2. Nagrody są sponsorowane przez bloga violkowelove.blogspot.com
3. Przesyłka wysyłana jest tylko na terenie Polski.
4. Rozdanie organizowane jest dla osób pełnoletnich, dla osób niepełnoletnich tylko za zgodą rodziców.
5. Rozdanie trwa od 02.04. - 15.04.2014r.
6. Ogłoszenie wyników nastąpi po góra 2 dniach od zakończenia rozdania, a przesyłka zostanie wysłana do 5 dni roboczych po zakończeniu rozdania.
7. Osoby, które przestaną obserwować bloga zaraz po zakończeniu rozdania automatycznie nie będą miały możliwości brana udziału w następnych rozdaniach i konkursach organizowanych na blogu.


Wzór zgłoszenia:
Obserwuję jako:
E-mail:
Lubię na FB jako: 
Dodałam baner: Tak (link)/ Nie
Dodałam do blogrolla: Tak(link)/ Nie
Top komentatorzy: Tak/ Nie

Powodzenia Kochane! ;*

Marzec w zdjęciach.

Marzec był dla mnie dość ciężkim miesiącem. Ostatnie załatwianie wpisów, zabieg, brak możliwości regularnych ćwiczeń (w domu to nie to samo). Mimo wszystko był to też dobry miesiąc: wróciłam do blogowania, zaliczyłam semestr, mam za sobą zabieg, jestem spokojniejsza, chociaż z braku większego ruchu mnie roznosi. A teraz zapraszam na zdjęcia :)


1. Nareszcie się przemogłam i spróbowałam sushi. Utwierdziłam się w przekonaniu, że to nie dla mnie, ale nie jest najgorsze. Za to chętnie wrócę do tej restauracji na pieczone lody i karawkę sake :)
2. W marcu zaczęłam intensywnie się nawadniać i pić zieloną herbatę.
3. Zapach YR i Guerlain towarzyszyły mi cały miesiąc i pewnie będą towarzyszyć całą wiosnę.


4. Takie tam zabawy telefonem.
5. Spokojny piątkowy wieczór w świetnym towarzystwie! Podobno trochę włosy mi odrosły.
6. Ktoś zbudował wielki zamek z piasku, kiedy byłam w Kołobrzegu.


7. IPad Air to dość stary nabytek, ale załapał się na zdjęcie. Nie żałuję ani złotówki na niego wydanej. Świetne rozwiązanie na uczelni. Nowym nabytkiem jest Samsung Galaxy S4, którego dostałam od taty i jestem za niego ogromnie wdzięczna, na razie jestem bardzo zadowolona! :)
8. Uzupełnienie zapasów w Sephorze. Kilka ciekawych recenzji czeka.



9. Spontaniczny wypad do Trzebieży. Pięknie jest nad Zalewem.




10. Moja piękna Pina. Dziwne imię, ale dawała je moja siostra.
11. Najlepsze na świecie drożdżówki robione przez mojego tatę.
12. Przerwa w czasie nadrabiania zaległości.




13. Tak, jadę na Linkin Park w czerwcu. Chciałam jechać też na Timberlake'a, ale niestety mój budżet na to nie pozwala. W wakacje moja siostra ma urodziny i chciałam sobie na 20 urodziny zrobić tatuaż.
14. Moja psinka nad morzem czuła się jak ryba w wodzie.
15. Niedzielny spacerek. Należy korzystać z ładnej pogody, nie sądzicie?

A jak Wasz miesiąc? :)  Coś ciekawego się działo?
Buziaki! ;*

wtorek, 1 kwietnia 2014

O Uriage słów kilka.

Witajcie! ;*
Już od dłuższego czasu, w sumie jakoś w okresie jesienno - zimowym moja cera zaczęła mi się dawać we znaki i ciężko było ją ujarzmić. Nie mam na myśli wyprysków, bo te mam tylko przed okresem, ale radzę sobie z nimi maseczką z TBS, o której kiedyś Wam napiszę :)  Wracając do tego co chciałam Wam powiedzieć, wiele produktów czasem ją podrażnia i to tak naprawdę mocno. Wyglądam jakbym wysmarowała się przecierem z pomidorów pomieszanym z sokiem z buraczków. Wtedy przychodzi mi na pomoc woda termalna Uriage.


Od jakiegoś czasu po prostu woda termalna musi być w mojej łazience, bo nie wiem jak moja cera zareaguje na daną maseczkę, peeling, krem czy cokolwiek innego. Kupiłam ją jakoś w wakacje. Pamiętam, że pojawiła się w jakimś Shinyboxie i od tamtego czasu chciałam jej spróbować. Akurat trafiła się promocja w SP, więc bez zastanowienia się sięgnęłam po nią i to był strzał w dziesiątkę. 
Przede wszystkim ogromny plus za to, że mogę ją wziąć do torebki i schłodzić nią sobie twarz, bo nie wymaga osuszenia. Do tego fajnie nawilża i jakiś czas używałam jej jako tonik przed nałożeniem kremu i również dawała sobie radę. A jak fantastycznie radzi sobie z wszelkimi podrażnieniami! Muszę zacząć obserwować, bo czym moja cera robi się czerwona. Ale ta woda tak cudownie łagodzi i niweluje zaczerwienienia, że wiem, że co by się nie działo z moją twarzą to mnie nie zawiedzie. Do tego jest bardzo wydajna i niedroga porównując z cenami innych wód termalnych dostępnych na rynku. W promocji dałam za nią 14 zł? Tak mi się wydaje, ale pewna nie jestem, a nie chcę Was wprowadzać w błąd, jednak nie była to jakaś zawrotna cena jak niektóre wody mają w zwyczaju. Jak się skończy sięgnę po kolejne opakowanie i podejrzewam, że będzie stałym bywalcem w mojej łazience jako jeden z niewielu produktów, bo bardzo lubię poznawać nowe produkty, ale ten już ze mną zostanie. 

A Wy już ją miałyście? Co sądzicie?
Pozdrawiam! ;*

Orzechowy duet z The Body Shop

Dzień dobry Kochane :*
Dawno mnie tutaj nie było, mam małe urwanie głowy i postaram się teraz jakoś Wam to wynagrodzić, bo oczywiście z mojego roztrzepania znowu jestem w plecy z recenzjami, ale postaram się nadrobić, bo mam już zdjęcia i myślę, że na razie będą się pojawiać regularnie.


Jakiś czas temu zaczęłam przygodę z kosmetykami TBS. Ciekawiły mnie od dłuższego czasu, ale albo nie mogłam sobie na nie pozwolić albo wyskakiwały mi inne wydatki, kiedy miałam pieniądze. Jednak stałam się w końcu posiadaczką kilku. Ostatnio było o żelu do mycia twarzy, a dzisiaj o żelu pod prysznic, zapraszam :)



Żel znajduje się w wykonanej z twardego plastiku butelce co akurat w tym przypadku jest minusem, bo ciężko jest go wycisnąć. Mi to strasznie przeszkadza, do tego ma lichą zakrętkę. Miałam jeszcze jeden żel i kiedy mi spadł zakrętka się połamała. Wtedy dopiero było problem z użyciem go do końca, no ale jakoś mi się udało.
Konsystencję ma przyjemnie kremową, do tego ten boski zapach, który nie męczy nosa, przynajmniej mojego. Jest całkiem wydajny nawet przy codziennym używaniu. Lubię mieć dwa żele i zmieniać je raz na jakiś czas. Nawet moja siostra mi go podkradła za co byłam na nią zła, bo naprawdę polubiłam ten żel.
Bardzo dobrze oczyszcza i nie wysusza skóry, ale także jej nie nawilża. Nie zauważyłam podrażnienia, a moja skóra ostatnio naprawdę w tej kwestii mnie przeraża.


Jedyne co mam do zarzucenia to opakowanie no i oczywiście cena. 25 zł za 250 ml to jak dla mnie bardzo dużo. Chociaż TBS ma częste promocje to zazwyczaj na zapachy, które słabo się sprzedają, a z tego co ostatnio zauważyłam właśnie ten jest lubiany. Może jeszcze kiedyś się na niego skuszę, ale to przy naprawdę większym przypływie gotówki.



Masełko zamknięte jest w wygodnym opakowaniu, typowym dla maseł do ciała, nie ma się nad czym rozwodzić. Ładne, estetyczne, skromne.
Konsystencja jest naprawdę maślana, ale nie zbita i mimo to nie rozprowadza się go ciężko. Zostawia ochronną warstewkę, więc używałam go raczej na noc.



Zapach oczywiście cudowny! Jak cała seria. Utrzymuje się na ciele jakiś czas, a potem znika. Świetnie nawilża, pozostawia skórę gładką i przyjemną w dotyku. Tylko nie wiem czy za cenę 69 zł nie powinien robić czegoś więcej? Nie kupiłabym go w cenie regularniej. Na razie tylko żel do mycia twarzy jestem w stanie dać cenę regularną.
Skład dla zainteresowanych:

Dajcie mi znać jak u Was się sprawdziły te produkty. Macie podobne odczucia do moich?
A teraz lecę na uczelnię, buziaczki! ;*