wtorek, 23 września 2014

Zapraszam na nowego bloga i rozdanie.

Witajcie kochane.
Z przyczyn mojej głupoty musiałam zmienić bloga, na którego Was bardzo serdecznie zapraszam. Od teraz tam będą pojawiać się posty. Możecie śmiało przestać obserwować tego i zacząć tamten.

Zapraszam Was na rozdanie, które zaczęło się na nowym blogu.


Zapraszam TUTAJ.

Buziaki! :*

wtorek, 9 września 2014

Organique, cukrowa pianka do mycia ciała, pinacolada.

Witajcie :)
Ostatnio jestem bardzo roztrzepana i mam sporo na głowie, ale bardzo się cieszę, że mimo wszystko mogę znaleźć dla Was czas i napisać coś tutaj. Jak tylko zagoją mi się wszystkie ranki przy ustach na pewno pojawią się wpisy o pomadkach, bo trochę mi się ich nazbierało, ale moje usta nie nadają się do pokazywania.


Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją pianki Organique. Czy zachwycił mnie ten produkt? Zapraszam dalej.



Do wyboru są trzy wersje zapachowe. Mi akurat najbardziej spodobała się pinacolada, która pachnie bardzo ananasowo. Mamy ostatnio iście letnią pogodę, więc na ten okres wrześniowy bardzo mi odpowiada. Niestety zapach nie utrzymuje się na skórze, a podczas użytkowania zmienia się i już nie jest taki przyjemny,


Co mi bardzo odpowiada, że te pianki faktycznie mają konsystencję pianki i są takie puszyste. Producent sugeruje używanie ich na suchą skórę. Próbowałam i w ogóle się to nie sprawdza. Wbrew pozorom te kryształki cukru wcale tak szybko się nie rozpuszczają. Ten peeling jest idealny do codziennego używania. Mi bardzo pasuje przed nałożeniem balsamu brązującego, którego notabene nauczyłam się chyba używać.


Jeśli chodzi o działanie to skóra jest po nim taka miękka, gładka, na pewno nie wysuszona, ale też nie odnotowałam jakiegoś nawilżenia. 100 ml kosztuje 19,90 zł. Uważam, że jest to przyjemny umilacz prysznica, jednak nie uważam go za żaden 'must have'. Może do niego wrócę kiedyś, ale nie wiem.



A Wy już używałyście tych pianek? Jak się u Was sprawdziły? Z racji tego, że jutro mam urodziny wpisu nie będzie, ale możecie się spodziewać tzw. 'chwalipięckiego' postu z prezentami jeśli chcecie :)
Buziaki! :*

poniedziałek, 8 września 2014

Lakier Paese nr 346.

Witajcie :)
Jestem w ogromnym szoku, że moja seria filmowa już po pierwszym poście cieszyła się tak dużą popularnością. Bardzo się z tego cieszę i na pewno na jednym odcinku się nie skończy :)


Dawno nie było na blogu żadnego lakieru, a to dlatego, że do znudzenia powtarzam, że moje paznokcie dalej nie są w świetnej kondycji po hybrydach, które sama ściągnęłam. Staram się jak mogę, żeby to zmienić, ale nie jest to takie proste. Przejdźmy do rzeczy.


Nie raz mówiłam, że bardzo lubię lakiery z Paese i recenzja tego koloru powinna się pojawić wieki temu. Niestety nie wszystkie kolory są takiej jakości jakbym chciała, ale o tym innym razem. Dzisiaj jeden z moich ulubieńców, czyli lakier z numerkiem 346. Niestety kolor jest przekłamany, bo w rzeczywistości jest zdecydowanie bardziej intensywny. Jedna z lalek Barbie miała taki kolor paznokci. Jest śliczny, ładnie się prezentuje i na bladej i na opalonej skórze, Nie używałam go jakoś bardzo namiętnie latem, ale kiedy go kupiłam męczyłam go bardzo długo i teraz we wrześniu jakoś znowu naszła mnie na niego ochota.



Na ostatnim zdjęciu bardziej przypomina rzeczywisty kolor. Nie smuży, nie bąbelkuje. To co widzicie to jakieś nierówności mojej płytki albo nie zauważone wcześniej paproszki. Dobrze się trzyma, u mnie na paznokciach wynik 3-4 dni to jest szczyt marzeń i to dosłownie, a tyle wytrzymuje, w zależności od tego jak często myję ręce, a robię to bardzo często. Schnie całkiem przyzwoicie, ale ja na niego używam top. Kryje po dwóch warstwach co też nie jest złym wynikiem. Jeden kosztuje 15,90 zł i dostaniecie je na stoiskach Paese i chyba na stronie. Ostatnio można było znowu zakupić Lakierbox, ale z tego co widziałam już mniej korzystnie niż poprzednio. Osobiście serdecznie Wam polecam lakiery z Paese.



I jak Wam się podoba? Jakich lakierów Wy ostatnio używacie? Czujecie już jesienne klimaty czy zdecydowanie bardziej stawiacie jeszcze na letnie kolory?
Buziaki! :*

piątek, 5 września 2014

Piątkowy przegląd filmowy #1

Witajcie! :)
Mam dzisiaj dla Was cykl, który na stałe zagości na łamach bloga? Dlaczego? Dlatego, że kultura jest bardzo bliska mojemu sercu. Przez bycie w klasie dziennikarsko-prawniczej miałam okazję być w tylu wspaniałych miejscach i poznać interesujących ludzi. Film może nie jest jakąś najwyższą formą kultury, ale chyba najtańszą i najlepiej dostępną. Co jakiś czas będę tutaj też wrzucać książki, bo mam nadzieję, że uda mi się przeczytać chociaż jedną w miesiącu. Wiem, że to mało ambitne, ale nie mam za wiele czasu. Od czasu do czasu będę Was zachęcać do odwiedzenia i teatru :) 
Jeszcze nie wiem co jaki czas będzie się pojawiał taki wpis, ale mam nadzieję, że co dwa tygodnie, a jak nie to na pewno raz w miesiącu. Nie odpuszczę tej serii o nie.

Przejdźmy do rzeczy. Dzisiaj mam dla Was 5 pozycji, które pewnie większość z Was oglądała, ponieważ ja zawsze jestem filmowo opóźniona i do niektórych rzeczy muszę dojrzeć albo się przemóc. Aha, żebym nie zapomniała, kolejność przypadkowa, ale dodawać będę także oceny, które dałam na filmwebie.


Marzyciel, czyli film reżyserii Marc'a Forster'a to magiczna opowieść, która przenosi nas do krainy piratów, wróżek, Indian, czyli dobrze znanej nam Nibylandii. Młody James Barrie po klęsce swojego pierwszego przedstawienia poznaje rodzinę Davis - Sylvię i czterech jej synów, którym postanawia znaleźć rozrywkę w postaci wymyślonej krainy. Tak się dzieje, że znajduje wśród nich inspirację do napisania swojego najwybitniejszego dzieła. Film bardzo przyjemny, lekki, pod koniec wzruszający. Johnny Depp w rewelacyjnej kondycji jak zwykle oczarował mnie swoją grą. Gorąco polecam! Moja ocena: 9/10.

Służące to film, do którego bardzo długo dorastałam. Obejrzałam i nie żałuję. Fantastyczny film, świetna gra aktorska, zwłaszcza jeśli chodzi o tytułowe służące. Film porusza oczywiście temat prześladowań rasowych w USA, kiedy w domach była czarnoskóra służba. Fikcyjna opowieść, ale myślę, że pokazuje więcej niż ziarno prawdy. Zdecydowanie warty obejrzenia. Moja ocena: 9/10.


Witaj w klubie, czyli dobrze wszystkim znana pozycja nominowana w tym roku do Oskara. Mattihew McConauhey i Jared Leto zdecydowanie zasłużyli na Oskara, już rozumiem czemu nie dostał go Leonardo DiCaprio za rolę w "Wilku z Wall Street". Historia opowiada o człowieku, który dowiaduje się, że został mu miesiąc życia, ponieważ cierpi na wirusa HIV, od tego czasu próbuje walczyć z nim na wszystkie sposoby. Film porusza także temat wielkich koncernów farmaceutycznych, które zamiast leczyć ludzi chcą tylko jak najwięcej na nich zarobić. Film godny polecenia i obejrzenia. Moja ocena: 9/10.

Jak wytresować smoka 2 to zdecydowanie film animowany warty obejrzenia, jeśli macie dzieci myślę, że będą zachwycone, zwłaszcza jeśli widziały pierwszą część (ja widziałam). Kolejne przygody Czkawki i jego smoka Nocnej Furii. Nie chcę Wam robić spoileru, jeśli jesteście ciekawe koniecznie zobaczcie, bo warto. Moja ocena: 9/10


Avengers to ostatni film na dzisiaj. Nie jestem jakąś wielką fanką produkcji Marvel'a i filmów opartych na komiksach, ale ten film przypadł mi do gustu. Ziemia zostaje zagrożona napadem obcych, została wykradziona bardzo potężna broń, potrzebni są bohaterowie, którzy zjednoczą się, aby uratować Ziemię i będą nazywać się Avengers. Ocena: 7/10.

I jak? Oglądałyście coś z tych filmów? Co ostatnio ciekawego oglądałyście? Jesteście ciekawe kolejnych serii?
Buziaki! :*

środa, 3 września 2014

The Body Shop, malinowe masło do ciała.

Witajcie! :)
Ta pogoda to nam płata figle. Ostatnio było zimno i nieprzyjemnie, a dzisiaj jakby lato wróciło. Było tak ciepło, że ciężko mi to opisać, spokojnie ponad 20 stopnie. Fajnie byłoby jakby jak najdłużej utrzymała się taka ładna pogoda. 

Dzisiaj post powiewający jeszcze zapachem lata, ponieważ będzie dzisiaj o malinowym maśle do ciała, będą dzisiaj same ochy i achy.


Masło zostało zamknięte w typowym dla TBS opakowaniu, mi się one bardzo podobają, do tego kolorystyka bardzo mi odpowiada. Produktu jest 200 ml i kosztuje 69 zł, ja za nie zapłaciłam 39 zł, podczas letniej wyprzedaży.


Masło ma genialną konsystencję, która łatwo sunie po skórze, w dodatku bardzo szybko i przyjemnie je się wsmarowuje. Zostawia na skórze lekki film, który nie jest klejący ani uciążliwy, ale polecam go zostawić na noc do wchłonięcia, ponieważ już nie jest wyczuwalny na skórze. To trzeba przyznać temu produktowi, jak to pachnie! Po prostu cudownie, świeżo, czuć same maliny, takie prawdziwe nie żadne chemiczne. Cudo! Do tego nie ulatnia się tak od razu, rano lekko go jeszcze czuć, a jeśli chodzi o ręce to będziecie czuć malinę jeśli nawet umyjecie je, nie myślałam, że będzie się tak długo utrzymywał!


Działanie również jest świetne. 24 - godzinne nawilżenie jakie zapewnia nam producent w moim przypadku się sprawdza. Skóra jest nawilżona i gładka do tej pory jak się tak pogładziłam teraz po nogach, a minęło ok. 18 godzin kiedy go użyłam. Używam go faktycznie na całe ciało, bo na stopy również i tu efekt jest powalający! Tak gładkich stóp dawno nie miałam po żadnym produkcie. Nie podrażnił mi w żadnym przypadku skóry, na łagodzenie też nie ma co liczyć. Jest całkiem wydajny, ale na razie nie jest o tym do końca przekonana, jak znajdzie się w denku to wspomnę na ile mi starczył. Jedynym jego minusem jest wspomniana wcześniej cena no i dostępność, ponieważ akurat ta wersja wchodzi do sklepów na przełomie wiosny i lata, jesienią i zimą nie jest niestety dostępna ;c 


W składzie nie ma parafiny, a wiem, że dla niektórych z Was to ważne. Przez chwilę jak sprawdzałam skład to zastanawiałam się gdzie jest malina, ale w końcu już znalazłam. Produkt nie był przetestowany na zwierzętach (co ostatnio dla mnie bardzo ważne).

Osobiście bardzo polecam te masła, akurat ta wersja zdetronizowała mojego ulubieńca, czyli orzech brazylijski, będę szukała czegoś innego :)

A co Wy polecacie do pielęgnacji ciała? Macie jakiś swoich ulubieńców, perełki? Jestem ciekawa co sądzicie :)
Buziaki! :*

wtorek, 2 września 2014

Denko sierpień'14.

Witajcie! :)
W zasadzie nie miało być denka w tym miesiącu, ponieważ myślałam, że będzie dużo mniejsze, ale jednak nazbierało się więcej produktów, dlatego dzisiaj chciałabym Wam je pokazać. Nie wiem kiedy pojawi się następne, bo nie zapowiada się u mnie na duże zużycia, ale będę się starać. Dzisiaj dodam Wam też w miarę możliwości następców.

To zaczynajmy:


Dwa żele pod prysznic TBS, o bardzo fajnych zapachach, które umilały kąpiel. Mają żelową konsystencję, dobrze się pienią i są całkiem wydajne. Następca: TBS żel pod prysznic satsuma.
Kolejnym produktem jest krem do stóp Fusswohl z 10% zawartością mocznika, bardzo fajny krem za niewielkie pieniądze, dobrze nawilżał, ale nie do końca radził sobie z moimi stopami. Następca: TBS masło do ciała malina.
Peeling Eveline mnie bardzo zawiódł. Jestem fanką mocnych zdzieraków, a tutaj słabiutko, trzeba naprawdę. się przyłożyć i dać dużo produktu, żeby było cokolwiek czuć. No cóż, powrotów nie przewiduję. Następca: YR peeling z pudrem z pestek moreli.
Nivea wygładzający balsam do ciała pod prysznic kupiłam głównie z myślą o wyjeździe, ponieważ nie wyobrażałam sobie spędzania długiego czasu na balsamowaniu. Nie jest to produkt dla mnie, nic nie daje, do tego ta wersja ma OKROPNY zapach, używałam go bardzo dużo, żeby jak najszybciej się go pozbyć, co wpłynęło na jego wydajność, na pewno do niego nie wrócę!
Zielona kulka Vichy była moim ulubieńcem przez bardzo długi czas, jednak nie myślę nad powrotem do niej. Następca: Garnier Mineral Maximum Control.

Lakier do włosów Taft był u mnie wieki. Cieszę się, że w końcu go zużyłam, są zdecydowanie lepsze produkty do włosów. Następca: L'Oreal Elnett wersja różowa.
Odżywka do włosów Alverde morela i cytryna była bardzo fajna, dobrze wygładzała włosy, łatwo się po niej rozczesywały. Była bardzo wydajna, ale zapach zaczął mnie męczyć, więc żeby pozbyć się jej szybciej zużyłam ją także do golenia nóg, rzadko kiedy wracam do jakiś odżywek i myślę, że do tej też nie wrócę. Następca: Love2Mix Organix maska do włosów pomarańcza&chilli.
BingoSpa kolagenowa kąpiel do skórek to chyba ostatni produkt jaki został mi po współpracy. Fajny gadżet, ale nie jest on niezbędny.
Woda termalna Uriage to już podstawa w mojej łazience, nie potrafię się już bez niej obyć, mogłabym napisać o niej same ochy i achy jak zwykle. Następca: ten sam produkt.
Peeling enzymatyczny Dermedic to mój pierwszy tego rodzaju peeling i zawiodłam się na nim, ponieważ potrafił mi podrażniać skórę tak, że gdzieniegdzie miałam na twarzy czerwone plamy, zużyłam go w męczarniach i więcej do niego nie wrócę. Następca: Perfecta peeling enzymatyczny.
Żel antybakteryjny TBS i zapachu mango bardzo dobrze odświeżał skórę i pięknie pachniał, co prawda przebijał przez niego alkohol, ale tylko na początku. Trzeba pamiętać o nawilżaniu dłoni, bo może nie od razu, ale po jakimś czasie potrafi wysuszyć dłonie. Następca: TBS żel antybakteryjny truskawka.


Puder sypki Essence męczyłam jakiś rok, niczym mnie nie zachwycił i płakać za nim nie będę. Następca: Paese puder ryżowy.
Plastry Joanna to u mnie stali bywalcy i już zaopatrzyłam się w kolejne opakowanie.
Mascara The Rocket nie była najgorsza, nawet całkiem się z nią polubiłam, chociaż mocno potrafiła drapać powiekę, a tego bardzo nie lubię. Następca: Mascara Collistar Infinito.
Eyeliner Wibo czasem się u mnie pojawia, lubię go i z sensytmentu do niego wracam. Następcy: Eyeliner Maybelline Lasting Drama i Benefit They're real! Push-up liner.
Korektora z Artdeco z początku nie lubiłam, ale czym bliżej końca tym bardziej przekonywał mnie do siebie. Z chęcią kiedyś do niego wrócę. Następca: Korektor TBS i Catrice Lihgt-Reflecting Concealer. 
Korektora z Miss Sporty nie polubiłam, był dla mnie zbyt pomarańczowy i w dodatku się przeterminował, nie przewiduję powrotów.
Kosz zaliczyły dwa pędzle. Ten z Essence po prostu rozpadł się na czynniki pierwsze i nie chciał trzymać, a ten z YR okropnie drapał w twarz, nie polecam!


Warto wspomnieć o niektórych z tych produktów. Maska algowa z Organique była naprawdę dobra, jeszcze nie raz po nią sięgnę. Mikrodermabrazję z TBS również bardzo polubiłam, mam jeszcze jedno opakowanie, które przechowuję na jakiś dłuższy wyjazd. Puder do kąpieli z Organique był bardzo fajnym umilaczem, a grecki zapach to mój ulubiony. Zakupiłam również lekki krem matujący z TBS oraz glinkę białą z Organique. Chętnie kupiłabym jeszcze peeling solny z Organique, ponieważ zaskoczył mnie swoim działaniem i ostrością drobinek, a także krem do twarzy Nuxe, który bardzo dobrze nawilżał i pielęgnował moją skórę.

Ufff i koniec. Trochę tego się zabierało, ale właśnie przyszło do mnie zamówienie z kalina.pl, także kilka nowości zawitało u mnie. 

Mam prośbę! Czy znalazłaby się jakaś kochana duszyczka, która poświęciłaby trochę czasu na nowy szablon dla mnie? Byłabym bardzo, bardzo wdzięczna :) O kontakt proszę na viola.huzar@gmail.com. Z góry dziękuję! :*

A teraz żegnam Was i chętnie zobaczę zawartość Waszych denek. Miałyście coś? Lubicie? Nie lubicie?
Buziaki! :*

poniedziałek, 1 września 2014

Co znajduje się w mojej torebce?

Witajcie :)
Pogoda całkowicie nie dopisuje, jest szaro buro i ponuro. Nienawidzę tego, zaczął się sezon na smarkanie, kichanie, deszcz, kocyk, ciepłą herbatę z miodem i pachnące świeczki. Do tego 01.09, czyli bardzo ważny dzień dla naszej historii. Podobno dzisiaj na TVP1 jest wielki quiz historyczny, jako maniaczka historii, która odgrywa bardzo ważną rolę w moim życiu na pewno wezmę udział i Was tez zachęcam! :)

Dzisiaj mam dla Was bardzo luźny post, bo w taką pogodę nawet nie chcę męczyć ani Was ani siebie czymś mega długim. Będę pewnie oglądać filmy, a w piątek napiszę post o obejrzanych pozycjach, jesteście ciekawe? :)

No to przejdźmy do rzeczy.


Moja torebka to zupełnie nowy nabytek, w sumie wcześniejszy urodzinowy prezent (urodziny mam za półtora tygodnia). Firma to David Jones. Sama torebka jest bardzo dobrze wykonana, ze sztucznego materiału, nie wiem dokładnie co to jest. Zmieści A4, ma bardzo dużo przegrudek i zmieści bardzo dużo rzeczy. 


Tak jak widzicie nie jest tego aż tak wiele. Przede wszystkim portfel, bez którego nie wychodzę z domu, bo mam tam praktycznie wszystko, a także telefon, który chyba jest podstawą w torebce każdej kobiety. Staram się nosić klucze do domu, ale nie zawsze mi to wychodzi. Pen drive też musi się znaleźć, nie wiadomo kiedy się przyda tak samo jak i grzebień czy też gumy do żucia. Zapałki lądują u mnie za każdym razem po wizycie na cmentarzu, kiedy jestem w swojej rodzinnej miejscowości. Kosmetyczka też musi mieć tutaj swoje miejsce, a w niej puder w kompakcie, bibułki matujące i pomadka, której używałam rano robiąc makijaż, muszę mieć też balsam ochronny, bez tego ani rusz. Na zbliżające się chłody musi być także krem do rąk, a podczas przeziębienia można znaleźć u mnie zwykły krem Nivea, który łagodzi nosowe podrażnienia. Tablet to opcja dodatkowa podczas trwania roku akademickiego, wolę takie urządzenie niż targać ze sobą laptopa, który wbrew pozorom jest cholernie ciężki.

I to już będzie wszystko. Podejrzewam, że niedługo pojawi się też u mnie kalendarz, ale jeszcze nie wiem. A co znajduje się w Waszych torebkach? :)
Buziaki! :*

niedziela, 31 sierpnia 2014

Lenistwo, brwi i nadgorliwość.

Cześć, witajcie! :)
Mam dzisiaj dla Was post, który jest dla mnie całkiem nowym tematem, a mianowicie brwi. Jakoś nigdy nie było mi po drodze do kosmetyczki. Zazwyczaj sama je regulowałam, a do tego zdolności nie mam, więc często kończyłam z dziurami. Zazwyczaj moje brwi wyglądały tak:


Wydawało się, że nie mam tego ogonka i w ogóle były takie nieogarnięte. Nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo, aż nie zaczęłam oglądać kanału Maxineczki, która brwi ma po prostu idealne. Pozazdrościłam, ale dalej do kosmetyczki wybierałam się jak sójka za morze. Pewnego dnia byłam na zakupach w Kaskadzie i weszłam sobie do Sephory, stwierdziłam "Teraz, albo nigdy." Przemiła Pani z Brow Bar Benefit przyjęła mnie bez żadnego problemu mimo nie zarezerwowanej wizyty. Miałam trochę więcej gotówki, więc stwierdziłam co mi tam. Zaczęło się wymierzanie, dobieranie kształtu, wybieranie koloru henny, no i regulacja - woskiem, pęsetą, o dziwo nie bolało (sama sobie plastrami też regulowałam, ale bolało i to bardzo.) Kolor henny to pomieszanie dwóch kolorów, czyli grafitu i naturalnego brązu. Byłam bardzo zadowolona z efektu, henna na początku dawała trochę kanciasty efekt, ale drugiego dnia nie było po nim śladu. A o to brwi po kilku dniach, już trochę wypełniane przeze mnie:


Broń Boże, nie uważam się za speca od brwi, a w życiu! Uczę się oglądając właśnie Maxineczkę oraz Red Lipstick Monster, która robi innym vlogerkom metamorfozy brwi.
Mam dla Was dzisiaj krótki czego używam, jak to wygląda etc. Nie wszystkie produkty, które używam pasują do mnie w 100%, od razu mówię, że efekt końcowy wyszedł bardzo mocny i nie każdemu może się spodobać, na chwilę obecną bardzo mi się podoba, ale podejrzewam, że za miesiąc nie będę miała tyle czasu dla swoich brwi i będę to robić znacznie szybciej. Teraz wydaję się być chyba nadgorliwa.


Zaczęłam od nałożenia podkładu, kamuflażu na niedoskonałości i korektora pod oczy. Jako możecie śmiało zauważyć moje brwi dalej nie są regularne i identyczne, ale ich zdecydowanym plusem jest to, że są całkiem gęste.


Zaczynam od podpatrzonego sposobu, czyli przypudrowuję brwi sypkim pudrem (u mnie Paese, puder ryżowy).


Po czym wyczesuję nadmiar i używam kredki do brwi.



I tak wyglądają brwi z samą kredką, od biedy mogłabym je tak zostawić, ale ta kredka ma jakieś rudawe tony, więc jeśli znacie coś co będzie mi pasować to dajcie koniecznie znać :) Bo ze mnie jest kompletny laik w dobieraniu kolorów.



Następnie używam matowego, brązowego cienia do powiek, którym dodatkowo uzupełniam brwi. Po czym wyczesuję nadmiar tą samą szczoteczką od kredki do brwi.


Tak również mogłabym zostawić brwi, ale mam bardzo niesforne brwi, które koniecznie muszę ujarzmić żelem, tego kroku nie mogłabym pominąć w makijażu brwi nigdy w życiu.


 Na zdjęciu po prawej mamy skończony makijaż brwi. Tak jak mówiłam, jestem laikiem w tym temacie i w żadnym wypadku się nie wymądrzam, bo nie czuję się dobrze w tym temacie. Chciałam Wam pokazać jak to u mnie wygląda i zapytać o porady. Co zmienić? Jakie produkty polecacie? Jaki kolor dobrać do siebie?


A tutaj taki mały bonus w prawie całym makijażu, bo jak możecie zauważyć zapomniałam o ustach, straszna gapa ze mnie!

Czekam na Wasze komentarze i podpowiedzi! :)
Buziaki! :*

sobota, 30 sierpnia 2014

Bomb Cosmetics, Pout Polish Pina Colada, delikatny scrub do ust.

Witajcie kochane!
Znowu po bardzo długiej przerwie od blogowania (znowu).  Dzisiaj mam dla Was recenzję peelingu, który zamówiłam dość niedawno, ale myślę, że to nie jest produkt, który trzeba nie wiadomo jak długo stosować, mowa o peelingu Bomb Cosmetics, który wypatrzyłam u Pączka w pudrze :)


Od producenta:

Delikatny scrub do ust  o zapachu egzotycznego drinka.
Naturalny peeling do ust na bazie nawilżającego masła shea ze złuszczającymi drobinkami cukru,
oraz dodatkiem odżywczej oliwy z oliwek. 
Pozostawia usta nawilżone i jedwabiście gładkie.

Skład: Butyrospermum Parkii (masełko Shea), Silica, Aqua (woda), Camelina Sativa Seed Oil, Olea Europaea (Olive) Oil, Aroma (Flavor), Tocopherol, Benzyl Alcohol.


Peeling jest zamknięty w pięknym, słodkim pojemniczku. Jeszcze jestem chyba na tym etapie, że bardzo podoba mi się taki design. Zapach jest bardzo przyjemny dla nosa, ale przebijają się przede wszystkim koksowe nuty. Konsystencja jest bardzo twarda i ciężko go trochę wydobyć ze słoiczka. Przydałaby się jakaś szpatułka, ale no cóż, jak się nie ma co się lubi etc.. Wydajność jest całkiem spora, używałam go kilka razy, a dalej jest go dużo. Kosztuje 15 zł na mintishop.pl


Peelingów do ust nie używam regularnie, zazwyczaj wtedy kiedy chcę nałożyć jakiś mocny kolor szminki i chcę mieć pewność, że jakieś skórki, które są moją zmorą, nie zostaną podkreślone. Peeling ma bardzo dużo drobinek cukru, który zapewniają bardzo przyjemny masaż dla ust, a przy okazji widzimy jak ładnie pozbywa się suchych skórek. Peeling zawsze wykonuję na sucho, by uzyskać lepszy efekt, a po zmyci dodatkowo nawilżam jeszcze usta, mimo, że zostawia je bardzo fajnie natłuszczone. Robi to co ma robić, nawet jeśli gdzieś dostanie Wam się do ust to nie ma obaw, bo całkiem dobrze smakuje. Nigdy nie piłam Pina Colady, więc nie wiem czy tak smakuje, ale nie jest zły. Oczywiście nie chodzi mi o to, żeby go jeść, bo pewnie to mało zdrowe. Czy go polecam? I tak i nie. Tak, bo to szybki sposób na wypielęgnowanie ust. Nie, dlatego, że robiłam sobie peeling z cukru i oliwy, który dawał mi taki sam efekt, tylko mniej trzymał się na ustach i był trudniejszy w obsłudze.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Ulubieńcy wakacji.

Zapraszam Was bardzo serdecznie tym razem na filmik o ulubieńcach, może coś Was zainteresuje i czekam jakiś Wy macie ulubieńców :)


niedziela, 17 sierpnia 2014

Zoeva, Sun Over Shoulder.

Witam Was bardzo serdecznie! :)

Ostatnio przyszło do mnie zamówienie z mintishop.pl, gdzie głównie zamawiałam pędzle, bo ich jest u mnie deficyt, ale nie omieszkałam wrzucić do koszyka także kolorówkę. 


Dzisiaj o jednym z produktów, który testuję od ponad tygodnia. Myślę, że jak na bronzer to chyba wystarczająco.

Od producenta:

100% mineralny bronzer. Delikatnie podkreśla kości policzkowe, nadaje cerze świeży wygląd. Skóra muśnięta słońcem. Nadaje delikatny, satynowy połysk. 

Skład:
Skład: [+/- Mica, CI 77891, CI 77742, CI 77491, CI 77492, CI 75470, CI 77499, CI 77007, Tin Oxide] 



Produkt przychodzi do nas w opakowaniu, które dodatkowo jest zapakowane w kartonik. Bardzo podoba mi się to, że sitko nie jest takie wielkie jak przy pudrach, dzięki  czemu łatwiej się go dozuje. Muszę powiedzieć, że wydobycie go na początku to nie lada wyczyn, bo produkt jest w opakowaniu po same brzegi. Przynajmniej mamy pewność, że nie jest oszukany.




Nie jest on bardzo drobno zmielony, ale mi to nie przeszkadza. Bardzo dobrze współpracuje z pędzlami. Ja go tradycyjnie nakładam pędzlem Hakuro H24. Intensywność można spokojnie stopniować. Ja go ostatnio lubię używać zamiast różu i używam samego bronzera oraz rozświetlacza. Jednak trzeba mieć na uwadze, że im mniej się go nałoży tym pewniej, że szybciej zejdzie. Niestety jestem mistrzynią robienia sobie plam, ale ten produkt doskonale się rozciera, więc wystarczy puchaty pędzel i po plamach. Faktycznie nadaje skórze zdrowego blasku i daje satynowe wykończenie co mi się osobiście bardzo podoba, bo przez ostatni rok używałam cały czas Bahama Mama theBalm, który jest całkowicie matowy. 


Blaknie w ciągu dnia i powoli zaczyna znikać, ale schodzi równomiernie. Przetestowałam go też na ćwiczeniach, trochę tak jakby to było w upały i po godzinie zumby jeszcze było go widać na policzkach. Wytrzymuje 8-9 godzin. Ładnie podkreśla kości policzkowe i opaleniznę. Kosztuje 27,90 zł za 2,5g. Myślę, że jest to fajny produkt i chociaż nie wytrzymuje całego dnia na moich policzkach to i tak go bardzo polubiłam.

A Wam jak się podoba? :) Jakich bronzerów używacie? Polecacie coś?

Buziaki! ;*

sobota, 16 sierpnia 2014

Idealnie nieidealny.

Witajcie! :) 
Znowu mam mały zastój z postami, ale to dlatego, że bardzo dużo rzeczy dopiero zacznę lub zaczęłam testować i jeszcze nie mogę wydać o nich opinii. O wielu innych rzeczach już Wam pisałam. Myślę o zrobieniu dla Was takich ogólnych wakacyjnych ulubieńców, dlaczego teraz? Dlatego, że ulubieńcem wakacji przez dwa tygodnie już nic się nie stanie, byłoby to nierzetelne, dlatego pytanie do Was zrobić ich teraz czy pod koniec miesiąca?

Dzisiaj o podkładzie, który kupiłam wieki temu, ale nie używałam ze względu na za ciemny odcień, a jak wiecie należę do bladolicych i ciężko znaleźć mi odpowiedni odcień dla siebie. Teraz się trochę opaliłam, a że był pod ręką to zaczęłam go używać.

Od producenta:

Podkład So Matte Perfect Stay zapewnia nieskazitelną, zdrowo wyglądającą cerę, Trwały aż do 14 godzin. Kontroluje wydzielanie sebum, zapewnia matowy efekt by wyglądać świeżo przez 14 godzin. Lekka formuła nie zatyka porów i pozwala skórze oddychać. Nie ściera się. Nie brudzi ubrań. Pozostawia skórę gładką i miękką. Wzbogacony w witaminy A, C, E i antyoksydanty by chronić Twoją skórę przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych. Perfekcyjnie ujednolicona skóra bez względu na okoliczności, w każdym momencie przez cały dzień. Niekomedogenny. Dla Twojego typu skóry. Testowany dermatologicznie.


To co podoba mi się w nim najbardziej to to, że ma pompkę typu air-less, dzięki czemu można dozować ile chcemy wycisnąć podkładu, a do tego mamy pewność, że zużyje się wszystko do końca bez potrzeby rozcinana. Ma bardzo śmieszną moim zdaniem gramaturę, bo podkładu w butelce jest 27,3 ml. Zapłacimy za niego chyba (jeśli mnie pamięć nie myli) 16,90 zł, a ja go kupiłam w promocji -40%. Mój odcień to 002 Light. 

Przejdźmy do tego co najważniejsze czyli zapewnienia producenta. Muszę przyznać, że skóra przy nim faktycznie wygląda bardzo zdrowo, mimo niby matujących właściwości, których notabene nie ma, przynajmniej ja nie zauważyłam. Na twarzy zostaje raczej 'glow' co wygląda bardziej naturalnie. O kontrolowaniu wydzielania sebum też należy zapomnieć, bo skóra zaczyna się świecić po 4-5 godzinach, co jak na tę półkę cenową nie jest tak najgorzej. Do tego jego krycie można spokojnie stopniować, bo nie zastyga tak szybko i można go rozprowadzić bez obawy o plamy. To były plus, no mniej więcej, teraz czas na minusy. Przede wszystkim strasznie włazi w pory i w ogóle nie współgra z różem w kremie. Potrafi wchodzić w każde załamania skóry, a już w zmarszczki mimiczne zwłaszcza. Trzeba z nim bardzo uważać jeśli chodzi o okolice oczu, bo też potrafi wejść we wszystkie załamania jakie tylko są możliwe. 

Osobiście przypudrowuję go żółtym pudrem z Clinique, który bardzo fajnie zagruntowuje makijaż, ale z tym gagatkiem sobie nie radzi. Całe szczęście nie zapycha. Jego kolejnym minusem może być uboga gama kolorystyczna, bo z tego co pamiętam są tylko 3 odcienie. I ten jasny jest naprawdę jasny. Nie mam pojęcia czemu go nie wzięłam. 

Dla kogo polecałabym ten podkład? Dla młodych dziewczyn, które dopiero zaczynają przygodę z makijażem i nie mają jakiś większych zmian do zakrycia, ale chciałby ujednolicić koloryt skóry, a cerę mają normalną. Odradzam wszystkim posiadaczkom cery tłustej i trądzikowej, bo nie będzie on estetycznie wyglądał. 

A Wy jaki podkład polecacie? A może jakiego nie polecacie?
Kolejne pytanie do Was, a mianowicie, wolicie małe rozdanie na blogu czy na facebook'u?
Buziaki! :*

wtorek, 12 sierpnia 2014

Eurotrip, część II - Włochy i Austria.

Witajcie! :)
Stwierdziłam, że nie będę tego jednak dzielić na 3 części, bo z Wiednia jest bardzo mało zdjęć. Jeśli jeszcze nie macie mnie dosyć to zapraszam ;)

Z Barcelony przenosiliśmy się do Pizy. Zahaczyliśmy w drodze o St. Tropez, ale nie mam zdjęć, ponieważ było późno i i tak nic by nie było wydać.
Ostatnio rozmawiałam z koleżanką na temat Pizy i doszłyśmy do wniosku, że w zasadzie jak ktoś się nie zna na architekturze to nie spodoba mu się to miejsce i zasadniczo nikomu się nie spodobało. Krzywa Wieża nie zrobiła na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia.


W dodatku ciężko o hotel, wszędzie są raczej apartamenty i nie są one jakieś fantastyczne, a kosztują majątek moim zdaniem.

Z Pizy pojechaliśmy wprost do pięknej Wenecji. Taka wskazówka jeśli jedziecie autem parking na Piazzale Roma kosztuje fortunę, bo aż 40 euro za noc. Wiadomo im więcej nocy tym koszt jest mniejszy, ale moja rada jest taka, że przy Via della Liberta jest parking gdzie noc kosztuje 5 euro. Jest to dwa przystanki od Piazzale Roma i dojazd jest dziecinnie prosty i szybki :) Uważajcie tylko, bo wbrew zapewnieniom pana na parkingu nie można kupować w autobusach biletów, więc za nim pojedziecie warto podejść do kasy biletowej, która również znajduje się na Piazzale Roma. Żeby nie było, że wprowadzam Was w błąd to jest też normalny parking tam, ale bilet można wykupić na godzinę, więc w tym czasie można zostawić rzeczy w hotelu czy apartamencie i potem odstawić gdzie indziej auto.












Wenecja wywarła na mnie naprawdę dobre wrażenie. Jest przepięknym miastem, po którym mimo tłumów dobrze się spaceruje. Czuć klimat, ale nie powiedziałabym, że to miasto zakochanych. I te gondole.. Jak usłyszałam wołanie o 100 euro za popłynięcie gondolą to sobie pomyślałam, że chyba oszaleli i stwierdziłam, że wolę wydać te pieniądze na coś innego. 






Włochy są przepiękne chociaż bardzo drogie. Jeśli chcecie robić taki Eurotrip to polecam wykluczyć Włochy i pojechać gdzie indziej, bo tutaj trzeba przyjechać np. na tydzień z masą pieniędzy, bo zbankrutować można a z drugiej strony nie ma co sobie żałować na wakacjach. Polecam także wstąpić do sklepów i przymierzyć i pooglądać prawdziwe weneckie maski.






Z Włoch jechaliśmy wprost do Wiednia. Tam jednym miejscem, które chcieliśmy zobaczyć to pałać Schonbrunn. Mamy do wyboru wiele możliwości biletowych, ponieważ jest bardzo dużo tras, myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie. Najbardziej chciałam iść Sisi Tour, ale nie mieliśmy na to czasu, więc wzięłyśmy trasę, gdzie było 40 pokoi do zwiedzenia. Pałac to jedyne miejsce, z którym się spotkałam, żeby audioguide był po polsku za co duży puls. Zresztą było bardzo dużo języków do wyboru.






Zapomniałam dodać, że samo zwiedzanie ogrodów jest darmowe. Jeśli chcecie kupić bilety musicie mieć kartę kredytową albo wędrować niedaleko ZOO, bo tam można kupić bilety za gotówkę.








Miejsce naprawdę piękne, warte zobaczenia, zwłaszcza jeśli ktoś interesuje się historią. 

Podsumowując wybierając się w taką podróż musicie liczyć się z dużymi kosztami, zwłaszcza jeśli chodzi o paliwo, bo jak zobaczyłam we Włoszech olej napędowy w przeliczeniu za 7,33 zł to złapałam się za głowę. Poza tym jeśli jedziecie z małymi dziećmi to nie polecam spania w aucie, czyli trzeba liczyć dodatkowy nocleg gdzieś po drodze, tym bardziej jeśli macie tylko jednego kierowcę. No i dodatkowe koszty na płatne autostrady, bo niestety jeśli chcecie być gdzieś szybciej to trzeba płacić. W Austrii wykupuje się winietę na bodajże miesiąc za 8 euro i można swobodnie śmigać. Łącznie zrobiliśmy ok. 6000 km, z czego ja przejechałam mniej więcej 4000, więc określenie 'niedoświadczony młody kierowca' chyba nie wchodzi w grę, prawda? :D

Jeśli macie jakieś pytania to postaram się odpowiedzieć, coś poradzić i służę pomocą :)